To, co Bonnie i Clyde lubią najbardziej, czyli zebranie… się do kupy

 

19389856_1334968439949411_1454846534_n — kopia

 

Zbliża się koniec roku szkolnego, a właściwie już się zakończył, bo klasy świecą pustkami. Oliwia, moja kochana, osobista kujonka, pokazała mi dzisiaj w telefonie zdjęcie pustych ławek (do których dorysowała ludziki:) W każdym razie w piątek odbędzie się spotkanie pożegnalne, na którym, jak zapewniła Oliwia, „rodzice mile widziani”. Po tych słowach dostaliśmy z Tomkiem głupawki, a gdy uspokoiliśmy się nieco, zapytał: „Pisałaś o tym na blogu?” No, nie. Wyleciało mi z głowy, ale już nadrabiam:
Gdy Tomek pojawił się w naszym domu, od razu zaczął aktywnie uczestniczyć w życiu całej rodziny. Wiązały się z tym również wszelkiego rodzaju zebrania i wywiadówki. Przedtem spotkania z rodzicami kojarzyły mi się z sympatycznym, ale dosyć nudnym obowiązkiem, którego powinnam się podjąć przynajmniej raz na 2-3 miesiące. Na szczęście dziewczynki nie sprawiały większych problemów, więc uczestnictwo w takich zebraniach nigdy nie było koniecznością (chociaż Wika dwukrotnie dostarczyła mi powodu do stresu, w ostatniej chwili wychodząc z zagrożenia), a Oliwia to Oliwia. Nauczyciele ją kochają.
Od naszego (mojego i Tomka) pierwszego wspólnego zebrania, powinność tę uważamy za fantastyczne spędzenie czasu i nie możemy się doczekać kolejnego. Myślę, że nasz zapał jest odwrotnie proporcjonalny do zapału nauczycieli. Myślę, że chyba trochę nas się boją…
Wchodzimy (obowiązkowo w koszulkach „Bonnie & Clyde”) spóźnieni do klasy, w której wolne są akurat dwa miejsca, w różnych ławkach. Tomek oznajmia wszem i wobec, że siedząc z dala od żony ma stany lękowe, i że może pokazać zaświadczenie od lekarza. Jedni rodzice gapią się na nas jak na kosmitów, inni wybuchają śmiechem. W końcu jakaś mama przesiada się, ustępując miejsca niezrównoważonemu psychicznie Tomkowi, żeby mógł usiąść obok mnie. Przez pierwsze 5 minut usiłujemy skupić uwagę na wychowawczyni i sprawach organizacyjnych klasy. Niestety, w tym samym czasie, rozdaje rodzicom ankiety do wypełnienia, co zabiera nas całkowicie. Udzielamy odpowiedzi na zmianę. Spontanicznych. Prosto z serca…
„Co szkoła może zrobić dla Państwa syna/córki?”
Tomek: „Nie pytaj, co szkoła może zrobić dla ciebie, ale co ty możesz zrobić dla szkoły!”
„Jakie mają Państwo oczekiwania wobec szkoły?”
Ja: „Ja czekam czasami 10 minut, a mąż to nawet i 15!”
„Czego, według Państwa, brakuje w szkolnej bibliotece?”
Tomek: „Książek”.
„Jakie dodatkowe zajęcia powinna prowadzić szkoła?”
Ja: „Jazdę tramwajem bez trzymanki, siedzenie synchroniczne, jeździectwo figurowe na piasku i karmienie żółwi błotnych.”
„W jakim stopniu deklarują Państwo pomoc organizacyjną w szkole?”
Tomek: „W średnio zaawansowanym”.
„Czy wybrany przez dziecko profil szkoły spełnia Państwa oczekiwania?”
Ja: „Nie widziałam szkoły z profilu, a zdjęcia na stronie głównej są jakieś takie niewyraźne”.
Nie będę przytaczać całej ankiety, ale reszta szła w podobnym tonie.

Innym razem dostaliśmy do podpisania, taki oto tekst:

Prosimy, aby dzieci zostawiały komórki dobrowolnie pani X. My, nauczyciele nie ponosimy odpowiedzialności za zgubienie rzeczy wartościowych. Przywiązywanie roweru do szkolnego ogrodzenia jest zabronione. Wychodzenie na boisko w czasie lekcji jest zabronione. Szkoła jest zamykana, a pan woźny ma klucz. Szatnia ma drzwi na zewnątrz budynku – prosimy ich nie zastawiać. Zjeżdżanie na tornistrach po schodach jest surowo zabronione.

… i po przerobieniu przez nas – dopiski w nawiasach:

Prosimy, aby dzieci zostawiały (wchodziły do) komórki dobrowolnie – pani X (je tam zamknie). My, nauczyciele nie pono(wno)simy odpowiedzialności za zgubienie  (w życie uczniów żadnych) wartościowych rzeczy. Przywiązywanie roweru (kozy) do szkolnego ogrodzenia jest zabronione. Wychodzenie na bo(n)isko w czasie lekcji jest zabronione. Szkoła jest zamykana, a pan (handel) (ob)woźny ma klucz zabroniony. Szatnia ma drzwi na zewnątrz budynku (to ściema)- prosimy ich (tam niczego) nie za (zo)stawiać. Zjeżdżanie na tornistrach po schodach jest surowo zabronione. (Można zjeżdżać na kurtkach)… 

I tak dalej:)
Jeszcze innym razem omawiany był plan wycieczki. To niewiarygodne, ale ustalenie podstawowych informacji na temat wycieczki do innego miasta, na dwa dni (DWA DNI!) zajęło większą część zebrania. Niektórzy rodzice (moja ulubiona kategoria) w ogóle nie słuchali, co się do nich mówi i bez przerwy zadawali te same pytania… Po uporaniu się z problemem „dlaczego dziecko nie powinno zabierać telefonu” i „dlaczego nie powinno zabierać dwudaniowego obiadu w termosie” oraz „dlaczego powinno jechać pociągiem z innymi, a nie autem z rodzicami” nastąpiła cisza, czyli przerwa na refleksję i przyswojenie sobie tych zasmucających informacji. W końcu ciszę przerwał jeden z ojców, pytając, czy można chociaż dziecko… odwiedzić (!), czym nas dobił. Spojrzeliśmy z Tomaszem na siebie i… już wiedziałam, że coś się święci. Tomek uniósł grzecznie dwa palce w górę. „Słucham?” – westchnęła zmęczona wychowawczyni. „Czy można dziecko odwiedzić dwukrotnie? Rano i wieczorem?”

 

 

18 uwag do wpisu “To, co Bonnie i Clyde lubią najbardziej, czyli zebranie… się do kupy

  1. No nie! Nie można dziecka odwiedzić?! Skandal!!!
    Na tornistrze nie można zjeżdżać? To się wyrwie deskę z ławki i też da radę. -)

    Polubienie

    1. Pamiętam jak sami zjeżdżaliśmy na tornistrach po schodach, a pani woźna próbowała zdzielić nas po głowach brudną szmatą. Zbiegała za nami po kilka schodków, z zadyszką, wołając: „Co wy tu jeździta – krzywdę se zrobita!!!” :DDD

      Polubienie

      1. Ja z panią woźną w podstawówce to się tylko harlequinami wymieniałam, bo ze mnie grzeczne dziecko było i do tego mol książkowy 🙂

        Polubienie

      2. Gdy ja byłam w podstawówce to jeszcze harlequinów nie było, a przynajmniej nikt o nich nie słyszał:)
        Powieści z lekką nutą erotyzmu wciskała nam za to szalona bibliotekarka, Pani Basia 😀

        Polubienie

  2. Fajnie macie!
    Ja nie przepadam za wywiadówkami i ogólnie szkołą, bo są potwornie nudne, a rodzice wydają mi się zbyt przewrażliwieni na punkcie swoich dzieci. Z jednej strony to oczywiście normalne, ale niekiedy przesadzają. Nawet jeśli sprawa dotyczy głupot.
    To mi osobiście utrudnia czerpanie z tych sytuacji przyjemności znajdowania absurdalnych sytuacji.
    Nigdy też nie chodzę na pierwsze wywiadówki, bo nie chcę wyboru do trójki rodziców. Nie mam zapędów społecznych…

    Jestem już na nieco innym etapie i szkoła powoli odchodzi w niepamięć. Zazdraszczam podejścia i życzę, by było jeszcze mnóstwo powodów dla uśmiechu…
    Pozdrawiam mocno

    Polubienie

    1. Taaa, to cholernie frustrujące, gdy ci się spieszy (bo masz np. zebranie drugiego dziecka w klasie obok), a tu rodzic, jeden z drugim, ciągle nie rozumie i nie rozumie… Z drugiej strony aż korci żeby wykorzystać sytuację:)

      Polubienie

  3. Mi na szczęście zebrania i wywiadówki są obce 😀 Tutaj (przynajmniej w szkole mojego syna) rodzice są zapraszani na kilkuminutowe pogadanki oko w oko. Jeśli dziecko dobrze się sprawuje, a rodzice nie mają dodatkowych pytań, to taka pogadanka trwa góra 3 minuty! Każdy ma podaną inną godzinę i czeka, aż poprzednicy skończą 🙂

    Polubienie

    1. A jak dzieci przygotowują jakieś przedstawienie to rodzice nie są angażowani? Jak to tam wygląda? Wtedy chyba musiałoby być jakieś ogólne zebranie?

      Polubienie

      1. Mój Mały występował już kilka razy i za każdym razem rodzice dostawali list informujący o dacie i godzinie, z prośbą o określenie, ile osób przyjdzie. I już! 😀
        Na zebraniu, na którym obecni byli wszyscy rodzice, byłam może 2-3 razy i tylko dlatego, że omawiane były ważne zmiany w toku nauczania narzucone przez rząd. Nie omawia się wtedy sytuacji poszczególnych uczniów 🙂

        Polubienie

Dodaj komentarz