Indie oczami wariata – przewodnik turystyczny

Oglądaliśmy z Tomkiem reportaż o Indiach i ogłaszam wszem i wobec, że my naprawdę jesteśmy nienormalni. Reportaż, skądinąd ciekawy i pouczający, zawierał jednak sceny ponure, przygnębiające, a czasami wręcz drastyczne. Jak więc, wytłumaczyć puszczane przez nas salwy śmiechu, momentami tak donośne, że uciszaliśmy siebie nawzajem, żeby nie obudzić Tamalugi? 
Rozpoczęliśmy projekcję – początkowo, jak zwykle wyciszoną – od sceny stóp w wodzie. Domyśliliśmy się, że woda to Ganges, a stopy należą do człowieka, który w tym Gangesie dokonuje oto duchowego oczyszczenia. No, w każdym razie ten z pierwszego planu – w tle ktoś mył gliniane naczynia, ktoś inny prał gacie. Wolałam nie przyglądać się co robi reszta, w tym – kucający staruszek. Aż dziw, że nie wybuchła tam dotąd żadna epidemia…
Potem ekran wypełniły krowy. Święte krowy, jak mniemam, spacerujące wszędzie tam, gdzie ludzie, i w ogóle robiące to, na co miały ochotę. Przechodnie schodzili im z drogi, a raczej odskakiwali na boki w popłochu. Krowy spacerowały przez dobre trzy minuty filmu, aż Tomasz zaczął ziewać. Mimo to, obejrzeliśmy całą scenę do końca i z uwagą. Skupieni na świętych zadkach i pogrążeni we własnych myślach. Przyciszony narrator niestrudzenie komentował ten spacer, aż nagle powiedział coś o „ukąszeniu przez świętą krowę”. Gdy już przestaliśmy się śmiać, doszliśmy do wniosku, że to jednak nie miało sensu. Cofnęliśmy, więc, kawałek filmu i podkręciliśmy głos, ale i tak dopiero za trzecim razem zrozumieliśmy, że chodziło o świętą kobrę. Kobrę, nie krowę. To nabrało sensu. Zwłaszcza w zestawieniu z „ukąszeniem”. Swoją drogą ciekawe, ile jeszcze zwierząt zostało tam kanonizowanych, czy też osiągnęło nirwanę, jak kto woli.
Wreszcie kamerzysta zdecydował się sfilmować dzieci, bawiące się na ulicy. Widok ten na chwilę mnie uspokoił, pomimo że (na co z całych sił starałam się nie zwracać uwagi) bawiły się na kupie śmieci. Szybko okazało się, że kupa śmieci jest spoko i OK w porównaniu z tym, co nadejść miało za chwilę. Otóż, przepychając się przez tłum, i lawirując między dziećmi, w kadr weszło czterech mężczyzn, niosących… nosze ze zwłokami. I co zrobiła kamera? Oczywiście podążyła za zwłokami. To były „uroczystości pogrzebowe” (oh, really?) jakiejś kobiety ze średniej klasy (kasty?), na tyle majętnej, że zasłużyła na pośmiertne obmycie w Gangesie i wyzwalające spalenie. Narrator pospieszył z wyjaśnieniem: Hindusi wierzą, że tylko spalenie ciała pozwoli połączyć się z Bogiem i zapobiegnie kolejnym reinkarnacjom. No i masz! Zawsze sądziłam, że oni cieszą się z tych reinkarnacji, że to jakieś duchowe, wyższe wtajemniczenie, że mogą być jak… 50 twarzy Greya! Człowiek uczy się całe życie. Zresztą narrator zaraz wyjaśnił, że można też odrodzić się jako istota niższego rzędu. Szczur? Komar? Kobieta? Tego ostatniego nie dopowiedział, ale ja tam swoje wiem. Czasami lepiej być krową, cokolwiek to znaczy.
Widzę, że Tomek zmrużył oczy i wgapia się w ekran.
„I co ty na to?” pytam przejęta. „Zanurzyli ją w Gangesie, a teraz będą palić!”
„Nie widzę tu sensu…” stwierdza.
„Prawda?!”
„Nie, nie widzę sensu w moczeniu czegoś przed spaleniem…”
Nie zdążyłam się oburzyć, bo moją uwagę przykuła kolejna scenka. Właśnie rozpalano ognisko, zwłoki kobiety, póki co, odłożono na bok. W pewnej chwili stanął przy nich jakiś facet w klapkach, dzierżąc w dłoniach dwie reklamówki z Tesco. Ani chybi przedsiębiorca pogrzebowy. Nie wiadomo skąd, na pierwszym planie pojawiła się koza. Wywołało to u mnie napad histerycznego śmiechu. Po chwili kamerzysta skupił się na grupce mężczyzn, między którymi wywołała się bójka. Czasami krewni zmarłej nie potrafią się zachować na pogrzebie, no naprawdę! (W tym wypadku nasze kraje wiele się nie różnią). W każdym razie, na pierwszym planie odbywały się przepychanki, na drugim – koza wpieprzała coś z pozostawionej na poboczu, Tescowej reklamówki… Oboje z Tomkiem wyliśmy, tarzając się ze śmiechu. I tak, nawet smutna okoliczność może przerodzić się w komedię. Gdy nieco ochłonęłam, wyraziłam jednak ubolewanie nad losem zmarłej.
„Biedna” stwierdziłam.
„Dlaczego biedna? Przecież słyszałaś, że oni nie boją się śmierci, a taki pogrzeb to już w ogóle spełnienie marzeń.”
„No, niby tak, ale… A w ogóle to pokazywać zwłoki tak publicznie w telewizji…?”
„Przecież to prywatna telewizja” zauważył.
„Jezu, no wiesz o co mi chodzi. Nawet u Doktor G. grają aktorzy, a prawdziwe zwłoki są tak zapikselowane, że nie wiesz, gdzie koniec, a gdzie początek.”
„Tutaj też nie widzisz, bo zawinięta w szaty. Tylko stopa wystaje, o!”
„I ta stopa mi wystarczy!”
Potem obejrzeliśmy kolejny wyciszony film i połowę wieści ze świata, zanim przypomnieliśmy sobie, że… Tamara na czas nieobecności sióstr – śpi w ich pokoju. Tak, więc, od jakiegoś tygodnia, wyciszanie telewizora nie miało najmniejszego sensu. No, ale jeśli ktoś lubi…

 

16 uwag do wpisu “Indie oczami wariata – przewodnik turystyczny

  1. No cóż… Reporter najwyraźniej BARDZO starał się uchwycić aspekty życia codziennego Indii 😀 Koza może sobie w taki sposób dorabia, że zżera pozostałości po uczestnikach pogrzebu. To poważna sprawa, proszę się nie śmiać z kozy, żadna praca nie hańbi 😛

    Ja akurat jestem za kremacją. Szkoda terenów na tyle rozkładających się ciał (bez urazy). Ojciec mojego synka też był skremowany. Prochy też można pochować, a na nich zasadzić np małe drzewko lub krzak róży. Myślę, że to bardzo symboliczne 🙂

    Polubienie

    1. Hehehe. Sylwia, ja dobrze wiem, że to nie jest pełny obraz Indii, tylko slumsy. Każdy kraj ma takie. To wpis z przymrużeniem oka:)
      Podzielam twoje zdanie na temat kremacji. W 100 procentach! Ogromna część mojego miasta to tereny cmentarza, a wciąż na starych grobach stawiają nowe domy… 😦

      Polubienie

  2. Huh? Ale przecież ja się też śmieję 😛 Szczególnie z reportera, który chyba nie ma zbytnio talentu 😀
    Swoją drogą dobrze, że film był po polsku, bo hinduskiego to chyba nie znacie z Tomkiem, żeby móc czytać z ust? 😛 Haha

    Polubienie

    1. A koza się po prostu ustawiła na całe życie 😀
      Do krów to tam się nawet niektórzy modlą i składają ofiary przed egzaminami w szkole itp. Film „PK” o tym m.in mówi- naśmiewa się ze skrajnych wierzeń w Indiach. Był mocno w Indiach skrytykowany szczególnie, że występuje tam jeden z najlepszych Bollywoodzkich aktorów.

      Polubienie

      1. O, widzisz. To ty będziesz od tych prawdziwych Indii, a ja od tych z przymrużeniem oka. Apropos języka – tyle razy miałam cię zapytać i zawsze zapomnę. Jak to jest, że w hinduskich filmach mówią trochę po swojemu, a trochę po angielsku? Pytałam znajomego Hindusa, ale chyba sam nie bardzo wiedział 😀

        Polubienie

      2. Jeszcze raz również tutaj- bardzo bardzo bardzo mi przykro z powodu Rosco 😦

        Mój mąż też nie umie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale wydaje nam się, że jest to spowodowane pewnego rodzaju naśladownictwem „Ameryki” (czyli ogólnie kultury zachodniej). Mają swoje (H)Bollywood; chcą mieć jaśniejszą skórę (istnieje wiele wybielających specyfików i terapii); wtrącają co drugie zdanie po angielsku, żeby iść bardziej z nurtem „rozwoju” i otwartości. Tak to przynajmniej wygląda.

        Polubienie

  3. Tomek mnie zabił tekstem o zamoczeniu czegoś przed spaleniem 😀
    Słyszałam o tradycji sadzenia drzewa, kiedy ktoś się urodzi – podobno takiego drzewa się nie ścina, bo ma zamieszkać w nim dusza właściciela – chyba, że coś pokręciłam 😉
    PS. Druga żona mojego wujka będąc na wycieczce w Indiach (rejs po rzece) napiła się od przewoźnika herbatki z wody z Gangesu – ledwo przeżyła, głupia torba 😀

    Polubienie

  4. Ja gdzie teraz widzę Indie tam mi się odrazu Sylwia przypomina 😛 I czytając wpis to odrazu pomyślałam:” Hmmmm ciekawe, co Sylwia na to.” mając oczywiście w głowie Sylwiowy wpis o Indiach, który pojawił się jakiś czas temu 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz