Dostałam wezwanie do sądu, w charakterze świadka, w sprawie rozwodowej kolegi mojego Tomasza. Kolegę znam, mniej więcej, ale na pewno bardziej mniej niż więcej. Jego żony za to ani trochę. Kiedyś mignęła mi na ulicy, ale o dziwo, trudno było mi na tej podstawie wyrobić sobie jakieś zdanie. Zdziwiło mnie więc niezmiernie to uprzejme zaproszenie pod dachy Temidy. Powiało grozą. Nie nadaję się do takich rzeczy. Wszelkie otarcia o wymiar sprawiedliwości są mi bardzo nie po drodze. Niby próbowałam żyć normalnie, ale w głowie układałam różne scenariusze. Począwszy od: „Wysoki sądzie, to nie ja, przysięgam. To oni, tamci.” Przez „Wysoki Sądzie, to mój stryjeczny kuzyn ze strony babci był mózgiem całej operacji. Jest chory na Alzheimera, więc może dlatego operacja spaliła na panewce.” Aż po buńczuczne: „Dobra. To ja zeżarłam ostatnią paróweczkę hrabiego, i co mi zrobisz?” Czy też pełną kapitulację: „Tak. Jestem człowiekiem, którego szukacie. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie”. Trwałam w tym obłędzie dopóki nie przypomniałam sobie, że to zwykła sprawa rozwodowa, w dodatku nie moja.
No i wracając do punktu wyjścia – nie mam pojęcia jak wygląda ta kobieta. A co, jeśli każą mi ją zidentyfikować? Jeśli Wysoki Sąd powie „Czy ta kobieta jest na sali? Proszę ją wskazać”. Jak mam ją wskazać, skoro jej nie kojarzę? Mam szans 50 na 50. A jeśli to nie będzie ona? Czy zostanę ukarana za krzywoprzysięstwo? Boszsz co ja gadam. Dlaczego miałabym ją wskazywać, przecież nie popełniła przestępstwa, a to nie jest sprawa karna. Trochę mi ulżyło. No, dobra, a co ja w ogóle mam mówić? Co, jeśli zapytają o mój stosunek do tego kolegi? Przecież zeznaję pod przysięgą. Czy mam powiedzieć zgodnie z prawdą, że gościa nie trawię, że działa mi na nerwy podjeżdżając pod nasz dom, taki głośny i hałaśliwy, że wkurza mnie jego śmiech z własnych zupełnie nieśmiesznych żartów? Czy mam te żarty przytoczyć? Jedno wezwanie i tyle dylematów. W mojej głowie pojawiło się tak wiele pytań, że niedługo dorównam Tamaludze.
Chociaż jej pytania wciąż ewoluują.
Od bardziej przyziemnych, czy też prze-lotnych, np.
– Mama, co to jest?
– Ten budynek?
– Tak.
– Gazownia.
– Czyli tam sprzedają gazety?
W życiu bym na to nie wpadła.
– Nie, tam sprzedaje się gaz.
Trzy, dwa, jeden…
– Co to jest gaz?
Przez pytania o naturze filozoficzno-egzystencjalnej:
– Kto to jest Anioł Stróż? Naprawdę niewidzialny, ale jak to? Chroni mnie w nocy? To dlaczego nie ochronił gdy mnie gryzły komaly?
Po prawdziwe hardkory na temat Boga i śmierci.
Ale zaraz! Dlaczego to ja mam zmagać się z tym wszystkim? Chyba ma dwoje rodziców, nie? Wychodzę z pokoju i mówię do Tomka, że córka ma do niego kilka pytań. Wraca po minucie przerażony i pyta „Dlaczego ja?” „Bo to ty nie chciałeś posłać Tamalugi na religię, która odwaliłaby za nas połowę roboty. Teraz proszę tam wrócić i odpowiedzieć dziecku na pytania”.
Na drugi dzień Tomasz zapisał Tamalugę na religię.