Zacznę od tego, co powinnam zrobić już dawno temu, ale kurde, jakoś nie zrobiłam. Mianowicie, chcę bardzo podziękować wszystkim za życzenia świąteczno – noworoczne oraz prezenty. W tym miejscu buziaki, przede wszystkim dla Dziubasowej (dziubasowo.wordpress.com), Izzy (naszmalyswiatek.pl), Agnieszki (mycoffeetime.pl) i Aksinii (aksiniakawapudelka.wordpress.com). Sprawiłyście mi dużo radochy, dziewczyny 🙂
Styczeń, co prawda, jeszcze się nie skończył, ale myślę, że mogę już zrobić małe podsumowanko. Otóż miesiąc ten upłynął pod znakiem porządków, które to z kolei były następstwem licznych, prowadzonych przeze mnie z lepszym i gorszym skutkiem, poszukiwań.
No, więc, najpierw szukałam kolczyka.
Dostałam w prezencie kolczyk, kolczyk i wisiorek. Odpakowawszy, umieściłam kolczyk, kolczyk i wisiorek na stole. Potem na komodzie obok telewizora i to w zasadzie ostatnie znane mi miejsce jego pobytu. Bo potem włożyłam wszystko do szuflady, ale nie mogę sobie przypomnieć czy ten jeden kolczyk jeszcze wtedy był, czy już wtedy nie był ani trochę. W każdym razie odkryłam jego brak w trakcie szukania czegoś zupełnie innego. Po dłuższej chwili byłam skłonna zaangażować do pomocy resztę rodziny, ale wszyscy już spali. Powszechnie bowiem wiadomo, że faza na szukanie ogarnia mnie nocą, gdy wszyscy już śpią i muszę być cicho i cicho przeklinać. Nie mogę bezstresowo wytrząsnąć zawartości szuflady na podłogę, muszę wyjmować z niej wszystko po kolei, po cichu. Potem po cichu wsadzić wszystko z powrotem i znowu wyjąć. Gdy nie przyniosło to rezultatów, naturalną koleją rzeczy jest podejrzenie że wpadł za komodę. Nie mogłam jej odsunąć, nie tylko z powodu hałasu, ale przede wszystkim dlatego, że jest cholernie ciężka. Oświeciłam jej zadnią część latarką, ale niewiele widziałam, bo przerwa między nią a ścianą jest zbyt wąska. Może gdybym miała inaczej usytuowane oczy coś bym zobaczyła, a tak, chociaż przykleiłam się policzkiem do ściany to oczy pozostały na swoim miejscu i nie mogłam nic na to poradzić. Potem przyszło mi do głowy, że kolczyk mógł jakoś wydostać się o własnych siłach z górnej szuflady i spaść piętro niżej. Zabrałam się za dolną szufladę, potem za jeszcze bardziej dolną i w końcu za najdolniejszą. Nic. Pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku, a że akurat mój znajomy był online to mu się pożaliłam. „Zajrzyj pod łóżko” napisał. „Dlaczego pod łóżko?” zapytałam. „Nie wiem, ale większość rzeczy znajduje się pod łóżkiem”. Jaki człowiek tacy znajomi. Ale zajrzałam. Poza całkiem grubą warstwą zakurzenia nic tam nie było. Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, którego starałam się nie dopuszczać, bo wiedziałam, że się skuszę. I chociaż obiecałam sobie poczekać do rana, wytrwałam w tym postanowieniu pięć minut. Wyjęłam z zawiasów najdolniejszą szufladę, szufladę wielkości stodoły. Zaparłam się i ciągnęłam, i nie poddałam się, chociaż wiedziałam, że nie włożę jej z powrotem. Jeszcze nigdy nie udała mi się sztuka nasadzenia szuflady na prowadnice. Nigdy. A wyciągałam ją dziesiątki razy. Nie poddałam się, bo wiedziałam, że nawet jeśli nie znajdę kolczyka to na pewno znajdę jakieś inne rzeczy, zaginione dawno temu.
I tak ruszyłam z posad bryłę świata, ale kolczyka nie znalazłam. Wyjątkowo też tym razem nie znalazłam niczego ważnego, poza zużytą chusteczką i gumką do włosów. Za to przytrzasnęłam sobie palec i obudziłam połowę domu. I zostawiłam totalny bałagan.
Sprzątanie nie zawsze jest następstwem szukania. Czasami bywa na odwrót i to szukanie wynika ze sprzątania. I nie mam tu na myśli oczywistej historii, że sprzątając, coś się schowa, zapomni gdzie i potem szuka. Tym razem było inaczej.
Odkurzając Tamalugowy pokój wciągnęłam TĘ RZECZ do odkurzacza. Natychmiast go wyłączyłam i rzuciłam się na szczotkę, rurę, a w końcu na worek. To była mikroskopijnej wielkości szmatka, zwana szumnie „kocykiem króliczka”. Żeby wam zobrazować jak małe jest to gówno, to powiem wam, że królik z jajka niespodzianki nie zdołał się nią przykryć całkowicie. Wystawały mu stopy. Tomek zastał mnie klęczącą na podłodze i grzebiącą w odkurzaczowym worku, którego większość zawartości już wysypałam. Najpierw się śmiał, ale gdy powiedziałam mu czego szukam, natychmiast rzucił się na podłogę i przejął ode mnie worek. Kocyk jest mały, ale za to różowy, jak to możliwe, że nie mogłam go znaleźć? Przecież na ogół nie wciągam różowych śmieci. Chyba nie. Stresowałam się dużo bardziej niż przy kolczyku, co ja mówię: byłam bliska paniki. Przez chwilę wyobraziłam sobie, że Tamaluga zapomina o różowej szmacie i wszyscy żyjemy długo i szczęśliwie. Albo inna wersja: Tamaluga mówi: „mamusiu, nie szkodzi, nic się nie stało” i w podskokach biegniemy zobaczyć zachód słońca. Obie wersje były tak niedorzeczne, że zaśmiałam się gorzko. Dobrze wiedziałam jaki będzie scenariusz: „mamusia wciągnęła kocyk króliczka do odkurzacza i przepadł pośród innych różowych śmieci” – przyznam się, patrząc w bok. A wtedy jej oczy zrobią się duże i okrągłe, a broda zacznie drżeć. Potem zmusi mnie żebym spojrzała razem z nią na królika, który leży na łóżku z nakrętki od mleka i trzęsie się z zimna bo nie ma swojego kocyka. Nie mogę tego zrobić własnemu dziecku!
Po chwili Tomek triumfalnie uniósł różową szmatkę do góry i odetchnęliśmy z ulgą. Oczywiście od razu pobiegłam ją wyprać w mikroskopijnej pralce.