Głowy do przejścia i głowy po przejściach

Postanowiłam zjeść szprotkę. Jak zwykle w całości. Podeszłam do niej ostrożnie, jak do nowości (ponoć su-per-nie-sa-mo-wi-ta, z diamentowego połowu i uwędzona inaczej niż zwykle i zapewne za życia żywiła się wyłącznie planktonem z wolnego wypływu). Odgryzłam głowę. „Głowa niezła, póki co” stwierdzam. Tomek na to: „Nie znasz złotej zasady? Jak głowa przejdzie – wszystko przejdzie”. Zakrztusiłam się ze śmiechu. W sumie racja. Nie ma chyba znaczenia do jakiej sytuacji się odnosi 😀
Mój przyszły zięć przyniósł ostatnio wkupne. Trochę późno jak na dwu i pół letni związek z moją pierworodną, ale, jak mówią, lepiej późno niż wcale. A wkupne cudowne: dary wsi. Warzywa tak pachniały, że od razu wsadziłam łeb w reklamówkę. (Pewnie i tak bym to zrobiła – patrz: poprzedni wpis). Poza tym świeżutki bób i świeżo złowione rybki. Wieczorem dogadzaliśmy sobie kulinarnie, zagryzając sielawę bobem, starając się nie myśleć o gastrycznych efektach tej rozpusty. Nagle uświadomiliśmy sobie, że bób kojarzy mi się z moją mamą, a sielawa Tomkowi z jego mamą. Zbieg okoliczności dość niesamowity, aż przerwaliśmy, wzruszeni. Zwłaszcza dla Tomka było to duże przeżycie, bo stracił mamę gdy właśnie wkraczał w dorosłość. Każde wspomnienie o niej jest dla niego na wagę złota.
Pogoda niczym moja ciotka – ze skrajności w skrajność. Najpierw lało niemal bez przerwy. Lało tyle dni, że Tamara nauczyła się nowego słówka „deść”. Pan Roniowy konsekwentnie odmawiał wyjścia z budynku. Stawał przed klatką, pod dachem i patrzył na mnie obrażony. „Ja jednak nalegam” powtarzałam, więc zrobił dwa kroki i spektakularnie nasikał na środku chodnika. Właściwie to nawet mu się nie dziwię.
Gdy już miałam zrobić papierowy stateczek i puścić w kałużę, a Tomek zaczynał wylewkę pod budowę arki, nagle – BACH – słońce. Spodziewałam się nieśmiałych promyczków, wyglądających zza chmur, ale nie! Wzięło i pierdolnęło. Na termometrze w cieniu były 32 stopnie.
Wyszłam z Tamalugą na spacer. Plac zabaw odpadał w taką pogodę, skręciłam więc wózkiem w przeciwną stronę, zapierniczając od drzewa do drzewa, od budynku do budynku w poszukiwaniu cienia. Z naprzeciwka nadeszła pani z 3 letnią Kasią, którą poznałyśmy dzień wcześniej na placu zabaw. Zapomniałam, że dziewczynki umawiały się na dzisiaj (Kasia: Bedzieś dziewcinka jutlo? Tamaluga: Iiiii babaje apa! – musicie przyznać, że obietnica wiążąca). Gdy Kasia zorientowała się, że Tamaluga zmierza w inną stronę (wbrew swej woli, w wózku, ale jednak) – wybuchła płaczem. Przez następne 5 minut jej mama i ja przekonywałyśmy małą, że na placu, poza Tamalugą, są też inne atrakcje. 😀
Co tam jeszcze się wydarzyło? Aha: dziewczyny wreszcie poleciały… Właściwie od tej wiadomości powinnam zacząć, ale jakoś to do mnie jeszcze nie dociera.
Ostatnie dni były dla mnie nieco stresujące. Stresowałam się wyjazdem dziewczyn. Stresowałam się zepsutym samochodem. Stresowałam się naszym wyjazdem. Stresowałam się tym, że się stresuje jak jakiś cymbał. Nasz wyjazd długo stał pod znakiem zapytania (patrz: stres nr dwa). Normalnie nie przejęłabym się tym, bo przez większość życia jeździłam na wakacje pociągiem, w dodatku z dwójką maluchów i szczeniakiem. Teraz jedziemy z jednym maluchem, za to bardziej niesfornym niż jej dwie siostry razem wzięte, chociaż nawet to nie byłoby problemem. Rozchodzi się nam najbardziej o tego szczeniaka, właśnie. O szczeniaka, który szczeniakiem od dawna już nie jest. Pan Roniowy jest staruszkiem, dla którego spacer dookoła bloku jest jak zdobycie Śnieżki. Nie wyobrażam go sobie nawet wchodzącego do pociągu, a co dopiero przemierzającego niekończące się nadmorskie uliczki.

Nie wyobrażam sobie również wakacji bez niego, takiego scenariusza w ogóle nie biorę pod uwagę. Pan Roniowy zalicza z nami każde wakacje, uwielbia plażę, pływanie w morzu, i każdy pobyt tam odejmuje mu lat. Tak, więc, auto jest koniecznością, głównie dla psiej wygody.
Wieczory jak zwykle wyglądają podobnie. Siedzimy z Tomkiem na kanapie, to znaczy ja siedzę bardziej, bo on kręci się jak poparzony: piwnica – garaż – piwnica – piwnica – piwnica… Co jakiś czas wpada do pokoju i pyta o rozwój akcji na ekranie telewizora. I co mam mu odpowiedzieć? Też jestem słabo zorientowana, bo film (jak zwykle) wyciszony, a czytanie z ruchu warg chwilowo porzuciłam. Mówię, więc, że postać numer 1 wyszła z domu, a postać numer 2 do tego domu wróciła. Z twarzy wyglądała na zaniepokojoną – jak mniemam z powodu nieobecności postaci numer 1. Przez chwilę patrzymy na zmieniające się obrazki, a ponieważ zmieniają się dość wolno, wnioskujemy, że nie jest to kino akcji. W międzyczasie ktoś tam płakał, więc może jakiś dramat? Nagle w tym samym czasie spoglądamy na siebie: „Co tak śmierdzi?”, po czym wzrok nasz ląduje w łóżeczku z Tamalugą. Tomek nachyla się nad nią i wącha. Wyjmuje z kieszeni latareczkę, odchyla pieluchę i świeci do środka. Z całych sił staram się nie śmiać głośno. „Fałszywy alarm” mówi. „Ciekawe, czy to ostatnie tchnienie pupy przed snem, czy – nie daj Boże – pryk – zwiastun…” 😀
To tyle na dziś.
To może ja sobie pozwolę zakończyć taką dykteryjką:
„Łupie mnie coś z tyłu, o tu…” skarży się Tomek.
„Tu? To choroba smoleńska” stwierdzam z powagą.
„Jak to?”
„No, krzyż…”
😀 

 

 

18 uwag do wpisu “Głowy do przejścia i głowy po przejściach

  1. Mnie wyjazd stresuje tylko w jako przemieszczanie się. Mogę się pakować, mogę być, ale jeździć nie lubię… przed każdą eskapadą samochód oddaję do mechanika, by sprawdził wszystko – tym bardziej, że przejeżdżam os dwóch do trzech tysięcy kilometrów.
    Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze…

    Mój przyszły niebyły zięć… hmmm. Tak łatwo się nie wkupi! Na szczęście dla niego go jeszcze nie mam…

    I na koniec – szprotkę je się całą z wyjątkiem ogonka – smak mojego dzieciństwa (ale mam wrażenie, że wtedy były lepsze!)
    Pozdrawiam słonecznie

    Polubienie

    1. Niech sobie myśli, że się wkupił. Ja go mam cały czas na oku, a Tomek na celowniku 😀
      Zawsze jadam szprotki z głową. W każdym możliwym znaczeniu tego zdania 😀 (Też uważam, że wtedy były lepsze, za wyjątkiem tej jednej, superniesamowitej z diamentowego połowu:))
      Dziękuję i pozdrawiam również. Póki co – słonecznie, ale pewnie jak zwykle przywieziemy nad morze „deść”

      Polubienie

  2. Jak przystało na przedstawicielkę narodu, który ponoć zawsze się cieszy z krzywdy bliźniego, z niekłamaną satysfakcją przeczytałam fragment o awarii Waszego samochodu. Mój się bowiem zbuntował w minioną sobotę (a też się wybieramy niedługo na wakacje… brzmi znajomo?). Wczoraj odebrałam go od mechanika, zostawiając w zamian pokaźny plik banknotów, niestety jak najbardziej będących w obiegu. Majster zaklinał się na zdrowie swojej prababki, że dojedziemy do celu. Ale nie zapytałam go, cholera jasna, czy drogę powrotną błogosławieństwo jego prababki też obejmuje. Stresuję się jak przed maturą, bo jednak zostanie gdzieś na środku drogi w upale z pięciomiesięczną Księżniczką wydaje się ponad moje siły. Zatem, moja droga, zostałaś moją siostrą w cierpieniu 😉
    PS. Daleko macie nad to morze?

    Polubienie

    1. Heheh. Siostry cierpiące 😀
      O powrót, jak o powrót, ale trzeba było, przede wszystkim spytać, czy owa prababka jeszcze żyje, że tak ochoczo na nią przysięga 😀
      Nie stresuj się, wszystko będzie dobrze:) (Pierwsze wakacje Księżniczki! Pierwsze wakacje Księżniczki! Yuuupiiiee!)
      Odpowiedź na PS.: blisko. A wy?

      Polubienie

      1. Sądząc po wieku samego mechanika, to są dwie opcje:
        a) prababka nie żyje, a on się zemsty zza grobu nie obawia, więc co mu szkodzi…
        b) prababka ma 256 lat i apetyt na drugie tyle, więc jak auto nawali w trasie, to on powie, że prababka nadal zdrowa – zatem sorry, awaria jest wyłącznie moją winą 😉

        Ogólnie nad morze mamy… nie wiem, chyba można uznać, że to jeszcze blisko, ale jedziemy tym razem w dalszą część wybrzeża. W jedną stronę około 300 km.

        Polubienie

  3. Auto sprzedałam, na urlop nie jadę, kuźwa, nawet stresować nie ma się czym…. a nie, wróć, klientka zamówiła u mnie szydełkową sukienkę, na wesele…. dziergam i się zastanawiam, czy wyjdzie tak, jak się oczekuje… 🙂

    Polubienie

    1. Cholera, może i ja coś u ciebie zamówię? Zawsze podziwiałam u ludzi talent do szycia… Żeby nie było: to ja guzik całkiem prosto… 😀

      Polubienie

  4. Uwielbiam sielawy!!! Kojarzą mi się z relaksem na Mazurach :)) Dziubasowi za to z Mazurami nieodmiennie kojarzy się jedynie troć, którą zjadałam z gazety na ziemi (pokładzie łódki) kolektywnym widelcem przekazywanym sobie w kółko.
    Zachciało mi się ryby, idę po tuńczyka z jakiegoś rtęciowego łowiska…

    Polubienie

  5. Te upały to zapewne przez opary z Twojej zestresowanej łepetyny 😀

    Stresujesz się podróżą bardziej, bo już wiesz z doświadczenia, co Cię czeka 😛 Plus ekstremalnie młody wiek jednego podopiecznego i ekstremalnie zaawansowany drugiego 😛

    Polubienie

      1. Hehehe. Ja, na ten przykład, fejsbuka nie dosyć, że nie mam to w ogóle nie ogarniam… Czasami podziwiam Wikę, że tak śmiga, że wie gdzie lajk i nie-lajk, gdzie co wstawić, zapostować 😀 Tomek niby ma, ale też gówno kuma. Wchodzi raz na ruski rok. Kiedyś 2 godziny próbował wstawić zdjęcie. Ostatnio jak wszedł, to coś kliknął, krzyknął, o ile dobrze usłyszałam „Kurwa, co ja kliknąłem!”, szybko zamknął laptopa (jakby to miało rozwiązać problem) i więcej nie wchodzi 😀

        Polubienie

Dodaj komentarz