Zapuściłam się. Zobaczyłam swoje odbicie w szybie drzwi wejściowych. Albo wyjściowych, zależy z której strony na siebie patrzę. Wyglądam jak… No nie wiem. Jak stara baba w przydeptanych kapciach i spodniach od piżamy. Kapcie to nędzna podróba Crocsów, które zżyły się ze mną w jakiejś niepojętej symbiozie. Choć raczej pasożytniczej. Jesteśmy na siebie skazani od jakichś czterech lat i są już popękane we wszystkich możliwych miejscach, i niemożliwych też. Dlaczego, do cholery wynoszę śmieci w spodniach od piżamy pozostaje dla mnie zagadką. Właściwie to nie są spodnie od piżamy, ale tak wyglądają. Jak spodnie od piżamy. Jezu. Coś muszę ze sobą zrobić, tylko jeszcze nie wiem co.
Jestem notorycznie zajęta i notorycznie przemęczona i notorycznie nic mi się nie chce. Gdy już mam czas na coś robienie. Coś poza pracą i ogarnianiem wszystkiego. Tamaluga złamała kość śródręcza i od dwóch tygodni nosi gips. Chyba nie muszę dodawać, że w związku z tym w wielu rzeczach muszę jej pomagać, czyli spadło na mnie jeszcze więcej obowiązków. Jak złamała rękę? W szkole. Co tam, w szkole! To jeszcze mogłabym zrozumieć. W końcu szkoła to dżungla, a dzieci to dzikusy. Niebezpieczne, zawiłe korytarze, niebezpieczne strome schody, i kolejne strome schody prowadzące do kolejnych zawiłych korytarzy. Ale nie. To się wydarzyło w klasie podczas lekcji. Jakieś pytania dodatkowe? Ja mam jedno: gdzie była Pani.
Plusem niewątpliwie jest to, że w związku z tym odpadło jej jedno z pozalekcyjnych zajęć, które nazywa się karate. Zyskaliśmy wolne popołudnia we wtorki i czwartki. Hura. Nie wiem co robić z tym nadmiarem czasu. No, ale chociaż tyle. Dotąd dwa razy w tygodniu latałam do szkoły późnym popołudniem, czekając na Tamalugę pod salą gimnastyczną i zasypiając, siedząc półdupkiem na mikrusiej ławeczce. W szkole, pustej o tej porze była tylko pani sprzątająca, której ruchy miotłą skutecznie mnie usypiały. Tylko wrzaski „KIAI!” dobiegające z sali co jakiś czas, skutecznie stawiały mnie na nogi. Zresztą Tamaluga przeniosła to „KIAI!” do domu, więc od pół roku moje nerwy są na wyczerpaniu. Któregoś razu musiałam w tej szkole naprawdę porządnie zasnąć, bo to „KIAI!” tak mnie wystraszyło, że spadłam z ławki na twarz. Dobrze, że nikt tego nie widział.
W dodatku wylazło mi zimno na wardze. Jak zwykle. Tym razem do towarzystwa z zajadem. To coś nowego. Zapewne brakuje mi jakiejś witaminy. Zapewne niejednej. Za mało ćwiczeń, za dużo whisky. Uśmiecham się zatem groteskowym wyrazem twarzy, a śmieję się półgębkiem. Jeśli już mam powód do śmiechu, oczywiście.
Tomek trochę mi pomagał wieczorami, albo sprawiał takie wrażenie, ale wczoraj w pracy zwichnął kostkę. Akurat kiedy miał przejąć obowiązki, bo ja, no cóż… Ja miałam się zrelaksować z maseczką, wyciszyć, pomedytować, jednym słowem poczuć się jak królowa. Zamiast tego poczułam się jak oddziałowa na ortopedii. Jedna leży z gipsem na ręce, drugi kuśtyka z bandażem na nodze. Przysięgam. Jak oddziałowa. Oddziałowa w spodniach od piżamy i w przydeptanych „crocsach”.
Potrzebuję wolnego. Ktoś, coś?
Mogę spakować się w sekundę. W końcu biorę tylko spodnie, które wyglądają jak dół od piżamy i popękane crocsy. No, może jeszcze kurtkę, gdyż piździ niemiłosiernie. Kurtkę, oczywiście mam jedną. Taką, w której wyglądam jak bym była w potrójnej ciąży, a co!