Uwielbiam ludzi pozytywnie zakręconych (jak chociażby tata jednej z zaprzyjaźnionych blogerek). Chociaż ich czyny mogą mieć opłakane skutki, to bezustannie wywołują u mnie uśmiech, a często śmiech nawet.
To są właśnie ludzie, z którymi nie można się nudzić.
Opowiem wam o moim byłym szefie, i przy okazji kilku zabawnych sytuacjach z tamtej pracy, póki jeszcze pamiętam.
Pan Kazio prowadził małą firmę P ze swoją żoną Ela, i to ona była naszą bezpośrednią szefową. Pan Kazio za to często do nas wpadał, starał się być pod ręką, gdy trzeba było coś wynieść, przynieść, dokupić. Było to dosyć trudne, bo sam miał jeszcze inną własną działalność (do dziś zachodzę w głowę jak mu się w ogóle udawało prowadzić jakąkolwiek działalność). Jego wizyty zawsze mnie cieszyły, gdyż szef był pogodnym, przezabawnym, pozytywnie zakręconym niepoprawnym optymistą. Jak wspomniałam, służył nam pomocą i nazwałabym go Złotą Rączką, gdyby nie fakt, że zazwyczaj psuł to, za co się zabierał. Ale był przy tym taki uroczy i zabawny, że nie raz płakaliśmy ze śmiechu. Jego żonie nie zawsze było do śmiechu, często się irytowała, i ja ją poniekąd rozumiałam. W praktyce firma była na jej głowie, czas naglił, zamówienia czekały, a pan Kazio z głową w obłokach.
Do firmy P trafiłam przez przypadek i miała to być praca na chwilę, a zostałam na kilka lat, bo opierała się na zdolnościach manualnych, a ja to uwielbiam. Przede wszystkim jednak zostałam tam dla ludzi i pozytywnej atmosfery, co zawsze było i będzie dla mnie ważniejsze od zarobków.
W pracy używaliśmy różnych kolorów farb, ale bazą do każdej z nich była oczywiście biała, i tej białej nigdy nie mogło nam zabraknąć.
Pewnego dnia szykowaliśmy naprawdę duże zamówienie, w dodatku „na wczoraj”. Pomimo luźnej pogawędki dało się odczuć napięcie i presję czasu. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy około 15 okazało się, że biała farba zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Potrzebowaliśmy niewiele, po prostu tyle, żeby zamknąć serię. Pani Ela starając się nie wpaść w panikę, zadzwoniła do męża. Pan Kazio przyjechał najszybciej jak mógł, i z nakazem zakupienia Jednej Puszki Białej Farby, wyruszył do sklepu. Pan Kazio wiedział jak ważna jest biała farba, i że każdy kolor można zastąpić innym, tylko nie ten. Pan Kazio wiedział też, jak ważny jest to kontrahent i jak ważne jest zamówienie. Pan Kazio wiedział więc wszystko.
Co mogło pójść nie tak?
Do sklepu było 10 minut autem, więc gdy po godzinie nadal go nie było, stało się jasne, że coś jednak poszło nie tak. Biała skończyła się na amen, pracownicy bębnili palcami w stoliki, pani Ela spacerowała od ściany do ściany. Krótko przed 17, czyli przed końcem pracy, pojawił się uradowany pan Kazio. Trudno, najwyżej zostaniemy po godzinach. Najważniejsze, że…
– Co ty kupiłeś?! – głos pani Eli był spokojny, bo nie wierzyła w to co widzi.
– No, farbę…
– Miałeś kupić Jedną Puszkę Białej Farby, a to są, Boże dodaj mi sił, dwie puszki czarnej…
Pan Kazio niezwykle z siebie dumny, uśmiechnął się z wyższością. Po minie było widać, że ma asa w rękawie nie zawaha się go użyć:
– Była w promocji.
……………..
Któregoś razu zaciął się zamek w drzwiach w jednym pokoju. Drzwi otwierały się na zewnątrz, czyli w stronę korytarza. Coś tam się w nich wypaczyło, bo nie dało się ich domknąć żeby przekręcić klucz w zamku. Napieraliśmy na nie z całych sił, podczas gdy pani Ela manewrowała kluczem na wszystkie sposoby. Po kilku minutach byliśmy wyczerpani, sfrustrowani, bo każdy chciał już iść do domu. Wtedy raźnym krokiem nadszedł pan Kazio. Przyjrzał się naszym wysiłkom, pokręcił z dezaprobatą głową i stwierdził, że „co się nie da, jak się da”, a także, że „on to zrobi”.
Obadał dokładnie drzwi z zewnątrz, wymacał, opukał, a potem wszedł do pokoju i obadał od wewnątrz. Wreszcie, będąc w środku, zaczął z całej siły ciągnąć klamkę krzycząc, żebyśmy dopychali drzwi z korytarza. Przekręcił ręką zamek i zamek się zamknął. Tadaaam!
Pan Kazio był wniebowzięty.
– Mówiłem, że to zrobię?! Mówiłem?!
– Owszem, mówiłeś – potwierdziła pani Ela. – A jak teraz wyjdziesz geniuszu?
………………….
Mieliśmy jeszcze jedną przygodę z drzwiami, chociaż nie będącą już udziałem pana Kazia.
Na nasz korytarz wchodziło się bezpośrednio ze schodów, co sprawiało, że czasami wpadały do nas osoby niepożądane. Na przykład kontrola z ZUSu, a wierzcie mi – do ukrycia Ukraińców w jedynym pustym pokoju naprawdę potrzeba trochę więcej czasu.
Szefowa postanowiła wstawić więc drzwi, choćby prowizoryczne. Powstało więc coś na kształt stelażu, taka drewniana rama oddzielająca schody od korytarza. W tym miejscu stanęły drzwi, ale pozostał pusty metr kwadratowy, który wypełniono grubymi ściankami styropianu. Wszystko to, wbrew pozorom, było mocne i stabilne. Z boku zamontowaliśmy też dzwonek, który zazwyczaj nie działał.
Drzwi otwierały się w mało komfortowy sposób dla wchodzącego, bo w stronę schodów, co zmuszało do zejścia kilka stopni w dół. Drzwi były obite skóropodobnym materiałem, no i nie miały zamka, bo i po co? Były tylko takim straszakiem na nieproszonych gości. Opóźnieniem ZUSowskiej pielgrzymki, zyskaniem cennych minut do ukrycia Wasyla i Aloszy.
Pewnego dnia, do pracującego ze mną w pokoju Mareczka, przyszła w odwiedziny jego narzeczona. Dziewczę próbowało dzwonić, ale dzwonek był zepsuty. Próbowało pukać, ale… próbowaliście kiedyś zapukać w skórzane drzwi?
Tak, więc, siedzimy sobie z Mareczkiem i Jackiem nad robotą, słuchamy radyjka, rozmawiamy. Z korytarza zaczynają dochodzić jakieś dziwne dźwięki, ale cały budynek pełen jest dziwnych dźwięków, głównie z powodu starych rur. Po pewnym czasie dźwięki zaczynają się nasilać, jakieś przytłumione wołanie pomocy(?), jakieś odgłosy walki(?) Po jakimś czasie otwierają się drzwi do naszego pokoju i wchodzi Basia. Ma podarty rękaw, guz na czole i cała jest w styropianie.
Okazało się, że próbowała otworzyć drzwi, ale nie w tę stronę. Do głowy jej nie przyszło, żeby spróbować w drugą. W końcu poddała się i przebiła przez styropian, zahaczając głową o drewnianą ramę, rozdzierając bluzkę o wystające gwoździe. To była ekstremalna przeprawa blondynki, na czworaka, przez grube płaty styropianu. Widok musiał być bezcenny. Na szczęście ten, gdy stanęła w drzwiach też nas zadowolił.
Mareczek zachował zimną krew. My z Jackiem nie byliśmy tak powściągliwi. Mieliśmy jednak na tyle taktu, żeby posikać się ze śmiechu po wyjściu z pokoju.
Takich historyjek z pracy mam więcej, także jeśli kto zainteresowany…